Jarosława Ziętary nie znał. Wiedzę o nim miał tylko z mediów i to dopiero sprzed kilku lat. Nie wiedział, że dziennikarz interesował się działalnością jego firmy Elektromis. Zawsze prowadził legalne i dobre interesy. Aleksandra Gawronika z kolei znał słabo i nie mieli bliskich kontaktów. Jedyne biznesowe spotkanie dotyczyło sprzedaży tygodnika „Poznaniak”, za który były senator ostatecznie nie zapłacił i transakcję anulowano. Na badanie wariografem nie zgodził się, bo nie widział takiej potrzeby – tak w skrócie można podsumować zeznania świadka Mariusza Ś. , którego Sąd Okręgowy w Poznaniu przesłuchał  16 stycznia b.r. podczas pierwszej w tym roku rozprawy w tak zwanym procesie ochroniarzy  dotyczącym zabójstwa red. Jarosława Ziętary z „Gazety Poznańskiej” w 1992 r. Tego dnia przed Sądem Okręgowym w Poznaniu miało zeznawać czterech świadków. Zgłosiło się jedynie dwóch i jako pierwszy zeznawał Mariusz Ś. twórca i właściciel holdingu Elektromis. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP jest obserwatorem tego procesu, w imieniu CMWP SDP w rozprawach uczestniczy red. Aleksandra Tabaczyńska.

Według prokuratury, to właśnie na terenie Elektromisu Aleksander Gawronik podżegał do zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary, którego mieli porwać i przekazać zabójcom zatrudnieni w holdingu ochroniarze: Mirosław R. pseudonim Ryba i Dariusz L. pseudonim Lala. Obaj mężczyźni nie przyznają się do winy.

Mariusz Ś. stwierdził, że nic nie wie o losie Jarosława Ziętary i nigdy nie angażował się w żadną działalność przeciwko dziennikarzowi. Wyraził nawet pogląd, że skoro nie odnaleziono do dziś zwłok to nie można wykluczyć, że reporter żyje. Choć sprawa od momentu zniknięcia czyli od 1 września 1992 roku jest głośna, Mariusz Ś. miał dowiedzieć się o niej dopiero wtedy, gdy w 2012 r. śledztwo wznowiła krakowska prokuratura. Wtedy to polecił swojemu pracownikowi, by ten przejrzał archiwalne numery nieistniejącego już tygodnika „Poznaniak”, którego Ś. był właścicielem, pod kątem Jarosława Ziętary. Okazało się, że „Poznaniak” kiedyś sporo pisał o Ziętarze. Ja czytałem w tamtych latach swoją gazetę, ale nie zwróciłem wówczas uwagi na artykuły o jego sprawie. Poznaniak był popularny bo było w nim sporo sensacji i dużo krwi – zeznał świadek. Na pytanie dlaczego w Elektromisie Mariusz Ś. zatrudniał byłych milicjantów i funkcjonariuszy UB – odpowiedział, że wiedział że są wyszkoleni i liczył, że jako funkcjonariusze państwowych organów będą uczciwi. Zaprzeczył, by w Elektromisie istniała specjalna komórka do inwigilacji i podsłuchów oraz by przechowywano mundury policyjne czy ich podróbki oraz by stał tam fikcyjny radiowóz.

Mariusz Ś. stwierdził, również, że Jarosław Ziętara został wykreowany na tak poważnego dziennikarza, a w jego ocenie nie miał żadnych osiągnięć zawodowych. Dopytany na czym opiera taką opinię, powołał się na swojego rzecznika prasowego, Konrada Napierałę. Jednocześnie dodał, że prasa pisała o działalności Elektromisu bardzo krytycznie, a on  byłby wstanie zablokować nieprzychylne publikacje w „Gazecie Poznańskiej”, gdyby o to poprosił, bo miał relacje przyjacielskie z właścicielami dziennika. W tej gazecie pracował red. Jarosław Ziętara

Mariusza Ś. zapytano także o Jerzego U., prawdopodobnie (rozprawę z udziałem U. utajniono) naocznego świadka porwania red. Jarosława Ziętary, który miał przyjąć zlecenie na inwigilację młodego dziennikarza. Mariusz Ś. stwierdził, że to był znajomy Krystiana Cz. Cz. to z kolei były milicjant, który przeprowadzał w Elektromisie kontrole. Został zatrudniony przez Mariusza Ś. najpierw na stanowisku handlowca, ale szybko awansował, został dyrektorem, prezesem i zaufanym współpracownikiem Mariusza Ś. Na przełomie 2014/15 roku Krystian Cz. dowiedział się, że ma zostać przeprowadzona na terenie Elektromisu prowokacja polegająca na tym, że zostaną podrzucone jakieś kości czy szczątki. I jak relacjonuje Ś. teren został zabezpieczony, uszczelniono ogrodzenie i zatrudniono dodatkowych ludzi w tym firmę ochroniarską Jerzego U., którą to zaproponował Krystian Cz. Jednak ludzie Elektromisu nie powiadomili żadnych organów o spodziewanej prowokacji. Na pytanie dlaczego, Ś. odpowiedział, że do prokuratury nie ma zaufania, a do mediów nie chodzi. Jednak trzy lata później, zmienił zdanie i została zawiadomiona prokuratura, a na temat Jerzego U. wydano oświadczenie, z którego wynika że U. domagał się trzech milionów złotych za zmianę zeznań.

Mariusza Ś. pytano także o Macieja B., również świadka oskarżenia. Ś. oświadczył nie zna mężczyzny, a pseudonim Baryła jest mu znany z mediów. Taka osoba nie występowała w moim otoczeniu – powiedział.  Zaprzeczył również by doszło do spotkania z Aleksandrem Gawronikiem i ludźmi Elektromisu na terenie parkingu Elektromisu wiosną 1992 roku.

Po zeznaniach Mariusza Ś. mecenas Wiesław Michalski złożył wniosek o powołanie na świadka dziennikarza „Głosu Wielkopolskiego” Łukasza Cieśli, który relacjonuje od początku przebieg procesu. Powołanie dziennikarza na świadka uniemożliwiłoby dalszą pracę reportera. Jest to już trzecia próba ograniczenia udziału przedstawicieli mediów w rozprawach. Wniosek, by dziennikarz znalazł się  wśród  świadków procesu, został złożony po raz drugi, a ponadto mecenas zwrócił się do sądu jeszcze w maju o wyłączenie jawności rozpraw z uwagi właśnie na publikowane relacje. Wszystkie wnioski zostały decyzją sądu oddalone.

Dwóch wezwanych na 16 stycznia świadków nie stawiło się w sądzie. To Mirosław M. oraz Zdzisław W., na którego sąd nałożył 1000 zł kary. Ostatnim świadkiem był Grzegorz M. pseudonim Pączek, zatrudniony w Elektromisie od 1993 roku. Były milicjant i policjant, rozpoczął pracę w ochronie Mariusza Ś., a oskarżeni byli jego przełożonymi. Najpierw Mirosław R., a następnie po kilku latach Dariusz L. Świadek do dziś zawodowo jest związany z firmą wywodzącą się z Elektromisu. O sprawie porwania Jarosława Ziętary słyszał tylko z mediów i nic o niej nie wie.

tekst i zdjęcia : red. Aleksandra Tabaczyńska