Zeznania kolejnych trzech świadków, jedna rozprawa odwołana i przełożona na luty – to bilans postępowania sądowego w sprawie zabójstwa w 1992 r. red. Jarosława Ziętary. Sprawa objęta jest monitoringiem CMWP SDP, obserwatorem procesów jest red. Aleksandra Tabaczyńska.

 

Jarosław Ziętara był dziennikarzem „Gazety Poznańskiej”. 1 września 1992 r. wyszedł z domu do pracy, jednak nigdy nie dotarł do redakcji. Po latach krakowska prokuratura stwierdziła, że 24-letni reporter został porwany i zamordowany. Zdaniem śledczych Ziętara miał zbierać informacje dotyczące holdingu Elektromis, w którym zatrudnienie znajdowali byli funkcjonariusze służb specjalnych i mundurowych PRL-u m.in.  Milicji Obywatelskiej, ZOMO itp. Prawdopodobnie red. Ziętara wpadł na trop działalności prowadzonej przez poznańskich biznesmenów, a związanej z m.in. przemytem papierosów i alkoholu. W 1999 roku Jarosław Ziętara został sądownie uznany za zmarłego. W roku 2016 r prokuratura oskarżyła byłego senatora Aleksandra Gawronika o to, że podczas narady w firmie Elektromis podżegał do zabójstwa Ziętary. Z kolei dwaj byli ochroniarze firmy Elektromis „Ryba” i „Lala” zostali oskarżeni o porwanie dziennikarza i przekazanie go nieustalonym zabójcom. Oskarżeni mężczyźni nie przyznają się do winy.

W styczniu 2022 roku w poznańskim Sądzie Okręgowym zaplanowano dwa posiedzenia w sprawach dotyczących śmierci red. Jarosława Ziętary. Pierwsza sprawa, rozpisana na wtorek 11 stycznia nie odbyła się pomimo stawienia się prokuratora Piotra Kosmatego, oskarżyciela posiłkowego Jacka Ziętary, barta Jarosława oraz oskarżonego o pomocnictwo i podżeganie do zabójstwa dziennikarza, Aleksandra Gawronika wraz z obrońcą. Strony zostały poproszone na salę sądową jednak bez udziału mediów i publiczności. Po krótkim czasie wszyscy wyszli z sali i na korytarzu prokurator Piotr Kosmaty w rozmowie z dziennikarzami powiedział, że ze względu na chorobę członka składu sędziowskiego, rozprawa odbędzie się w lutym.

Z kolei we wtorek, 18 stycznia odbyła się sprawa przeciwko dwóm byłym ochroniarzom nieistniejącej już firmy Elektromis, których oskarża się o pomocnictwo i podżeganie do zabójstwa Jarosława Ziętary. Na rozprawę oprócz stron tym razem też licznie przybyła publiczność, w tym dziennikarze. Zostało wezwanych trzech świadków, wszyscy się stawili i jako pierwszy zeznawał 72 letni Marian K. To do niego w 1992 roku zgłosili się czterej poznańscy dziennikarze z prośbą o pomoc w wyjaśnieniu losów swojego kolegi. Agencja detektywistyczna, której Marian K. był właścicielem po kilku miesiącach zrezygnowała ze sprawy.  Świadek zeznał, że decyzję tę podjął także pod wpływem sugestii współpracowników: – sprawa sięgała wyżej, a my nie mieliśmy środków żeby ją prowadzić. (…) doszliśmy do wniosku, że w sprawę zaangażowana jest służba bezpieczeństwa i dalsze nasze zaangażowanie spowoduje kłopoty.

Dopytywany przez prokuratora czego konkretnie bał się, stwierdził:

– Obawialiśmy się częstych kontroli. Baliśmy się też zastraszania. Zatrudniałem byłych pracowników tych instytucji, więc wiem jak one działały. (…) Zastosowałem taktykę uniku. Nie powiedziałem dziennikarzom o naszych ustaleniach. Gdy padła gdzieś informacja o Opus Dei, podjąłem ten temat, dla spokoju.

W trakcie zeznań z ust świadka padły też słowa o tym, że „Ziętara miał powiązania z rządem”

Zareagował na to sędzia sprawozdawca prosząc by świadek powtórzył to stwierdzenie. Emerytowany detektyw jednak szybko się poprawił i odpowiedział:

miałem na myśli firmę Elektromis i jej kontakty z rządem. Ślady prowadziły do Warszawy. Tu powołał się na swojego informatora ze służb. Następnie przyznał, że jego pracownicy twierdzili, „że Elektromis miał pośredni związek ze zniknięciem Ziętary”. Firma handlowała alkoholem, a Ziętara miał natrafić na ślad przemytu.

-Moi pracownicy doszli do takich wniosków na podstawie zeznań pracowników szefa Elektromisu. Ale to były tylko przesłanki, dowodów nie widziałem — zeznał K. Dodał, że z ustaleń jego biura wynikało, że dziennikarz „został zamordowany i zutylizowany”, w tym miejscu również zaznaczył, że to tylko „przesłanki, bo dowodów nie widział”.

Warto też dodać, że świadek zeznał, iż jeszcze przed uprowadzeniem Ziętary przyjął zlecenie od Elektromisu. Jednak nie powiedział o co chodziło, poinformował tylko, że nie otrzymał zapłaty za wykonaną pracę. Znamienne jest także, że ani razu przed sądem nie użył nazwy UOP posługiwał się słowem służby lub nawet służba bezpieczeństwa.

Jako drugi zeznawał Piotr G., dziennikarz, politolog, który w latach 90. był redaktorem naczelnym tygodnika „Poznaniak” należącego do spółki kontrolowanej przez Elektromis. Podczas zeznań kilka razy stanowczo zaprzeczył, by Elektromis kiedykolwiek na niego w tej sprawie naciskał.

Oświadczył, że podczas swojej pracy dziennikarskiej podejmował ważne śledztwa: w sprawie zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, Grzegorza Przemyka. Jednak sprawa Jarosława Ziętary była najtrudniejsza. — Gdyby były naciski na mnie w sprawie Jarka Ziętary, na pewno od razu przestałbym kierować tym pismem. Podałbym się do dymisji.

Piotr G. osobiście pisał artykuły o losach Ziętary i spotykał się z jego ojcem Edmundem.

Pan Edmund bardzo szybko był przekonany, że stała się straszna krzywda jego synowi.

Podwładni z kierowanego przez niego tygodnika weszli też w skład grupy śledczej dziennikarzy, którzy na własną rękę szukali sprawców porwania Jarosława Ziętary.

W pierwszym numerze, który się ukazał po uprowadzeniu, zniknięciu Jarka, w okolicy 7 września napisałem, że jak ginie ktoś z taksówkarzy, wszyscy taksówkarze się jednoczą, żeby ująć przestępcę. I naszym obowiązkiem, całego środowiska dziennikarskiego jest postępować w ten sam sposób.

Rozwijając tę myśl zeznał, że w 1995 roku wystąpił na zjeździe Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, gdzie opowiedział o nieznanym jeszcze wtedy losie Jarosława Ziętary, licząc że temat wywoła „wielki front dziennikarski”, jednak w ocenie świadka tak się nie stało. W 1998 roku wysłał na konkurs SDP tekst podpisany przez czterech autorów, który uzyskał wyróżnienie. Podczas rozdania nagród, na sali był obecny premier Jerzy Buzek, bo nagroda była ufundowana – według świadka – przez rząd. Jeden z autorów, Stanisław Rusek, poprosił o uczczenie minutą ciszy zmarłą matkę Jarka. Następnie umówili się na spotkanie z premierem, na które doprosili red. Krzysztofa Kaźmierczaka.

Ostatnim świadkiem była Elżbieta Ł., która osobiście poznała Jarosława Ziętarę. Opowiedziała przed sądem, że w 1991 do firmy „Promyk” prowadzonej przez jej byłego męża przyszedł „młody, przystojny mężczyzna.” To był Jarosław Ziętara, który chciał przeprowadzić wywiad. Gdy ówczesny mąż Ł. zobaczył reportera, „wyszedł z nim za drzwi i po chwili wrócił twierdząc, że to był jego „dawny kolega z więzienia.” Ł. oświadczyła, że w latach 80. były mąż siedział w więzieniu i początkowo mu uwierzyła. Jednak Jarosław Ziętara były wtedy dzieckiem i nie mógłby być „kolegą z więzienia”.  Ł. rozstała się z mężem, bo w firmie „Promyk” „dochodziło do różnych oszustw i psychicznie sobie z tym nie radziłam”. Drugi raz spotkała się z Jarosławem Ziętarą na początku 1992 roku, gdy ten pracował już w Gazecie Poznańskiej.

Spotkaliśmy się w kawiarni. Był zdziwiony, że odeszłam z dobrze prosperującej firmy. Opowiedział mi wtedy, że w Poznaniu jest kilka firm, które prowadzą nielegalne interesy, na pewno wymienił Elektromis. Ja z kolei pamiętałam, że u nas w „Promyku” byli ludzie z Elektromisu i chcieli, żebyśmy zainwestowali w przemyt alkoholu. Gdy Ziętara zniknął 1 września 1992 r., po kilku dniach spotkałam się z moim byłym mężem. Rozmawialiśmy o alimentach na nasze dzieci. Zapytałam go wtedy, czy wie, że ten dziennikarz zniknął? A on mi na to odpowiedział, że Ziętara wkładał nos w nie swoje sprawy i nie żyje, a mnie czeka to samo — zeznała Elżbieta Ł.

Kolejne rozprawy odbędą się w lutym.

Tekst i zdjęcia: Aleksandra Tabaczyńska.