Sprawa dotyczy struktur aparatu państwowego i dlatego nigdy nie może być ujawniona. Teraz uważam, że Prokuratura zacierała ślady, a nie dążyła do wyjaśnienia. (…) Nie powiedziałem o tym przez 20 lat. Agencja detektywistyczna oczekiwała od dziennikarzy współpracy, która miała polegać na pozyskiwaniu informacji o Jarku i przekazywaniu ich M. K.(właścicielowi agencji). To fragmenty wypowiedzi red. Stanisława Ruska, którego zeznań Sąd Okręgowy w Poznaniu wysłuchał w czwartek, 17 czerwca br. podczas rozprawy w tzw. „procesie ochroniarzy”. Proces, od początku, objęty jest obserwacją Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, które na sali sądowej reprezentuje red. Aleksandra Tabaczyńska.

17 czerwca zeznawać miało czterech świadków, jednak w sądzie stawiło się jedynie dwoje: Stanisław Rusek oraz Agnieszka Dokowicz.

Stanisław Rusek

Były dziennikarz i redaktor naczelny Tygodnika Ilustrowanego Poznaniak, a obecnie rzecznik prasowy jednego z poznańskich szpitali złożył bardzo obszerne zeznania. Zapytany przez sędziego o wiedzę na temat sprawy oświadczył, że był współinicjatorem i współorganizatorem dziennikarskiej grupy poszukiwawczej. Jarosława Ziętary nie znał osobiście, a potrzeba czynnego włączenia się w wyjaśnienie losu poznańskiego dziennikarza, nie wypływała z pobudek osobistych, ale z solidarności koleżeńskiej

Jeżeli dzisiaj zginąłby jakiś dziennikarz,  w niewyjaśnionych okolicznościach, to w sposób naturalny jedną przynajmniej z hipotez badawczych byłoby powiązanie jego losów z kwestiami zawodowymi. Analizowanie czym się zajmował i jakie były jego ostatnie dni i ostatnie kontakty.” (..) „Uznaliśmy za mało prawdopodobne, część kolegów znała Jarka osobiście, że mógł się kierować jakimiś przesłankami irracjonalnymi, na przykład zniknąć bo miał taką zachciankę. Wręcz przeciwnie (…) był to młody człowiek operujący kategoriami racjonalnymi, twardo stąpający po ziemi. (…) Założenia, że urwał się i poszedł w Polskę i zakpił sobie z rodziców uznaliśmy za absolutnie, absolutnie bezpodstawne”-   stwierdził Rusek.

W dalszym ciągu rozprawy adwokat oskarżonych dopytywał o okoliczności powstania i skład dziennikarskiej grupy śledczej oraz komu przekazywano ewentualne ustalenia.

Idea utworzenia tej grupy narodziła się w Tygodniku Ilustrowanym Poznaniak. Wypływała z solidarności zawodowej, ale także część osób z Tygodnika była Jarka przyjaciółmi. Ta idea znalazła oddźwięk w innych mediach, do których zwróciliśmy się z prośbą o pomoc. Były to: Gazeta Poznańska, Głos Wielkopolski, Express Poznański, Radio Merkury, Telewizja Poznań, Uczelniane Centrum Radiowe i jeszcze ok 10 innych mediów. W skład tej grupy początkowo wchodziło ok. 20 dziennikarzy. Grupa spotykała się w UCR Radio Winogrady, w którym Jarek był wcześniej redaktorem naczelnym. Uznaliśmy to miejsce za neutralne. Gospodarzami tych spotkań były trzy osoby koordynujące prace całego zespołu: Krzysztof Kaźmierczak z Gazety Poznańskiej, Piotr Talaga z Expressu Poznańskiego i ja. Grupa z biegiem czasu topniała i zmalała do 10 osób. Z perspektywy czasu, uważam za ogromne osiągnięcie działalność grupy, która właściwie była pracą śledczą młodych dziennikarzy stąpających po omacku, nie uzyskujących żadnego wsparcia ze strony innych organów państwa, np. prokuratury i policji. Do wszystkiego trzeba było dochodzić samodzielnie, co wymagało nakładu środków, energii i własnego czasu. Jestem pełen podziwu dla dziennikarzy, którzy zaangażowali się w pracę nad losem Jarka. (…)

Publikacje dziennikarskie dotyczące ustaleń co stało się z Jarkiem nie były głównym motywem grupy dziennikarzy. Naszymi wiadomościami dzieliliśmy się z Policją i Prokuraturą, niestety bez wzajemności.

Mecenas Wiesław Michalski dopytywał również o „nieformalne stowarzyszenie, którego przywódcą był Krzysztof Kaźmierczak” czy świadek działał w nim i czy było ono konkurencyjne wobec dziennikarskiej grupy śledczej. Stanisław Rusek odpowiedział  „O żadnej konkurencji w sprawie zamordowania dziennikarza nie mam mowy. Uważałbym to w najwyższym stopniu za nieetyczne. Nie zapisałem się, ale w najwyższym stopniu podziwiam to ich działanie [Krzysztofa Kaźmierczaka i Piotra Talagi] i całkowicie się z nim identyfikuję. Nie zapisałem się, bo uznałem że będę mógł więcej pomóc stowarzyszeniu z zewnątrz.  

Następnie sędzia odczytywał protokoły z wcześniejszych przesłuchań złożonych przez świadka od roku 1994, i które zostały w całości potwierdzone.

Stanisław Rusek przypomniał historię działalności dziennikarskiej grupy poszukiwawczej czyli: jej ustalenia, konferencje prasowe itp. Pierwsze motywy to opisywane przez Ziętarę przekształcenia własnościowe bazy PKS w Śremie tzw wątek śremski.  Świadek oświadczył również, że w pierwszych dniach września 1992 roku, fakt zabrania z biurka Jarosława Ziętary dokumentów: teczek, kaset magnetofonowych, dyskietek,  jest rzeczą bezsporną. Materiały na oczach kilku osób, z boksu w redakcji Gazety Poznańskiej, który oddzielony był od innych przezroczystą szybą, zabrali policjanci. Tym z kolei towarzyszył Jerzy N. ówczesny zastępca redaktora naczelnego Gazety Poznańskiej. Wśród osób, które widziały to zdarzenie świadek wymienił imiennie Krzysztofa Kaźmierczaka.  W dalszej części zeznań świadek wymienił też tropy, które uznano za fałszywe, a które miały zmylić, spowolnić oraz zatuszować ustalenia dziennikarzy. Do takich należą: plotki o organizacji Opus Dei, o satanistycznej sekcie, a także o wyjeździe do Londynu z powodu m.in. podżyrowania pożyczki.

Świadek też obszernie wypowiedział się na temat Urzędu Ochrony Państwa w kontekście działalności dziennikarskiej Jarosława Ziętary. W marcu 1992 roku w Bydgoszczy do Jarka miał zwrócić się z propozycją współpracy oficer UOP. Po zniknięciu Ziętary miało miejsce spotkanie  Edmunda Ziętary, ojca Jarka z Maciejem U., szefem poznańskiego UOP. Według świadka spotkanie to było zainicjowane przez szefa UOP. Pierwsze pytanie jakie U. zadał ojcu Jarka brzmiało: „co pan wie na temat kontaktów syna z UOP? Gdy ojciec przyznał, że niewiele, jego rozmówca zaczął tracić zainteresowanie rozmową i okazywać znużenie.” Dwa lata później U. stwierdził w rozmowie ze świadkiem, że bydgoski oficer mógł być podstawiony.

Na zlecenia Jerzego N. zamówiono też analizę u poznańskich radiestetów. Jeden z punktów mówił, że Jarek został uprowadzony po wejściu do radiowozu. Świadek dowiedział się o opinii kilka lat później, a red. N miał nie ujawnić jej ani Policji ani Prokuraturze. Świadek wielokrotnie bardzo krytycznie wypowiadał się o Jerzym N. zarzucając mu tuszowanie prawdy i zacieranie dowodów.

Jarek mimo młodego wieku dysponował materiałami dotyczącymi tzw. grubych afer, które potem bardzo często nie miały odzwierciedlenia w jego pracy dziennikarskiej. Wiem o tym z jego notatek, kalendarzy a także od Krzysztofa Kaźmierczaka i Piotra Talagi.”

Stanisław Rusek podczas swoich zeznań wrócił też do audycji telewizyjnej, która była emitowana rok po zniknięciu Ziętary, w dniu 25 urodzin dziennikarza. Audycja ta stanowiła obelgę dla rodziców Jarka i nie zaproszono do niej poznańskich dziennikarzy. Apelowano w programie do Jarosława Ziętary by wrócił do domu, a widzom pokazano tort z 25 świeczkami. Według świadka audycja była przejawem skrajnej nierzetelności dziennikarskiej. Rusek zwrócił też uwagę na zbieżność faktów, że gen Dukaczewski, były szef WSI i autorka audycji noszą to samo nazwisko. Świadek stwierdził, że Jarek mógł dotknąć nie tylko spraw przestępczości zorganizowanej, ale także spraw związanych ze strukturami państwa.

„Sprawa [Jarosława Ziętary] dotyczy struktur aparatu państwowego i dlatego nigdy nie może być ujawniona. Teraz, po latach uważam, że Prokuratura zacierała ślady, a nie dążyła do wyjaśnienia”.

W kolejnym protokole, świadek ponownie stwierdził, że „prawda o Jarku nigdy nie ujrzy światła dziennego bowiem jest ona sprzeczna z interesem państwa. W moim najgłębszym przekonaniu na ławie oskarżonych poza Aleksandrem Gawronikiem powinni siedzieć jeszcze inni.

Stanisław Rusek opowiedział też jak grupa dziennikarzy korzystała z usług profesjonalnego detektywa. „ Zwróciłyśmy się [redaktorzy: Kaźmierczak, Smura, Talaga, Rusek] do biura detektywistycznego Mieczysława K. z prośbą o pomoc w imieniu środowiska dziennikarskiego. K. dał nam do zrozumienia, że to nie biuro charytatywne i oczekiwał od nas stosownej opłaty. Zamierzaliśmy zebrać 20 000. Zanim to uczyniliśmy, K. zmienił zdanie i zapowiedział, że jego biuro zajmie się sprawą. Zażądał od nas podpisania specjalnego oświadczenia in blanco. Miało ono trafić do sejfu agencji. Stanowiło to zabezpieczenie przed niepożądanymi działaniami dziennikarzy. Te oświadczenia odebrali już moi koledzy, oprócz mnie. Detektyw zobowiązał się do rzetelnych poszukiwań Jarosława Ziętary.  

Nie powiedziałem o tym przez 20 lat. Agencja detektywistyczna oczekiwała od dziennikarzy współpracy, która miała polegać na pozyskiwaniu informacji o Jarku i przekazywaniu ich  właścicielowi agencji. Spotkania dziennikarzy z biurem odbywały się kilkakrotnie. Jednak działania te nie przyniosły żadnych korzyści. Sprowadzały się do podrzucania dziennikarzom martwych tropów: Opus Dei, rzekome kontakty Jarka ze środowiskiem satanistycznym. Dziś oceniam to jako świadome działanie K. mające na celu dezinformacje dziennikarzy i przejęcie pełnej kontroli na działaniami grupy. Współpraca rozmyła się w sposób naturalny, czuliśmy się manipulowani.”

Pod koniec zeznań Stanisława Ruska, sędzia Sławomir Szymański zapytał czy podczas pracy grupy pojawił się wątek Elektromisu i w jakim kontekście.

Świadek potwierdził wątek, nie pamiętał jednak kontekstu i dodał: mogę powiedzieć z całym przekonaniem iż niezależnie od tego że Mariusz Ś, był właścicielem Tygodnika Ilustrowanego Poznaniak, to gdyby okazało się, że dysponujemy jakimiś przesłankami, iż mógłby mieć związek lub być bezpośrednio odpowiedzialnym za zamordowanie Jarosława Ziętary to zarówno ja i Piotr Grochmalski i grupa młodych dziennikarzy z całą pewnością zrobilibyśmy to, co należy do dziennikarzy. Czyli ujawnilibyśmy prawdę. Wątek [Elektromisu] pojawił się podobnie jak wątki Art. B, nazwisko Gawronika i inne. Nie były to ślady czy hipotezy wówczas o takiej sile, która by w ogóle skłaniała do pójścia tym śladem. Gdyby suponować tutaj jakiś związek cenzury w Tygodniku, to na pewno nie dotyczyłaby ona innych członków grupy dziennikarskiej, a w szczególności Krzysztofa Kaźmierczaka i Piotra Talagi.

Agnieszka Dokowicz, była drugim świadkiem, który zeznawał tego dnia przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. Dziennikarka, koleżanka Jarosława Ziętary, z którym razem pracowali w radiu studenckim. O zniknięciu Jarka dowiedziała się od dziewczyny dziennikarza Beaty S., Ta z kolei przyszła go szukać do akademika. Nie rozmawiała z Ziętarą nigdy o sprawach, nad którymi pracował zawodowo, gdyż jak stwierdziła mieli fajniejsze tematy. O wątku Elektromisu w sprawie dowiedziała się w ostatnich pięciu latach. Odczytano cztery protokoły z poprzednich zeznań, które świadek potwierdziła. Działając w dziennikarskiej grupie poszukiwawczej, uczestniczyła min w wyjeździe do jasnowidza.  Nie słyszała by Jarek został kiedyś pobity lub utracił swój aparat fotograficzny. Jednak uznała swojego kolegę za osobę skrytą.

***

Poznański dziennikarz Jarosław Ziętara ostatni raz był widziany 1. września 1992 r. Wyszedł rano do pracy i nigdy nie dotarł do redakcji “Gazety Poznańskiej”. W 1999 r. Ziętara został uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono. W 2014 roku zatrzymano: Aleksandra Gawronika oraz kilka tygodni później, dwóch żyjących ochroniarzy dawnej firmy Elektromis Mirosława R. pseudonim Ryba i Dariusza L. pseudonim Lala. Aleksandrowi Gawronikowi, zarzucono podżeganie do zamordowania  Jarosława Ziętary podczas narady latem 1992 roku na terenie holdingu. A ochroniarzom zarzuca się porwanie dziennikarza i przekazanie go zabójcom. Wszyscy oskarżeni nie przyznają się do winy. Proces ochroniarzy trwa od 2019 roku.

relacja i zdjęcia : Aleksandra Tabaczyńska